.
justyna,
ja mam do ciebie wielką prośbę. jak przeczytasz któryś z moich listów, i jakiś wyda się tobie natrętny to nie odpisuj. albo jak już odpiszesz to w takim języku, który rozumiem.
mam problem z percepcją slangu. nigdy w życiu nie użyłem słowa: „wyluzuj”, a tym bardziej w połączeniu z „man”.
to takie moje małe natręctwo korespondencyjne.
jedni lubią małe dziewczynki, inni lubią w pupę a ja lubię normalne listy nawet gdy to emaijle.
u nas jest piękna pogoda. wczoraj synek na spacerze wypatrzył włochatą gąsienicę na chodniku. powiedział, że muszę ją uratować i przenieść na trawnik. no i przy pomocy delikatnych gałązek ratowaliśmy razem gąsienicę, która nie bardzo miała ochotę na ratunek i się opierała zwijając się w kłębek.
najtrudniejsze było jednak pytanie:
– po co są gąsienice?
bo czy mała istota, która intuicyjnie nie uznaje podwójnego przeczenia (kiedy pytam synka: ” nie chcesz już tego lizaka?” – on odpowiada mi „tak”. jak dorośnie – wbrew zasadom logiki – będzie mówił: „nie”) zrozumie, że gąsienice są po to, by były motylki?
czytałaś pewnie wawrzyńczyka. ja kompletnie nie rozumiem tak pisanych tekstów. to mi przypomina pewną manierę pisania szkolnego, rozprawka w której jest jakieś obcojęzyczne nazwisko albo najlepiej dwa. za trzy obcojęzyczne nazwiska jest piątka do dziennika. miałem kiedyś kierownika zakładu. pewnego dnia zapytał:
– nad czym pracujesz? czy mógłbyś mi przynieść jakiś swój najnowszy artykuł. przeczytam i jak będzie dobry, to pomogę ci go wydać.
przyniosłem kilka. kierownik przejrzał jeden, drugi. zatrzymal się na dłużej przy trzecim. przekartkował go i powiedział:
– o ten jest bardzo dobry. świetny. dużo przypisów, sama obcojęzyczna literatura. tak. tylko tu należałoby zrobić akapit.
zaznaczył czerwonym długopisem akapit i tuż nad moim nazwiskiem dopisał swoje. nie patrzac nawet na mnie (nie wspominając o zapytaniu o zgodę) powiedział:
– znam jednego redaktora. wydamy ten artykuł tam. powinien ukazać się za dwa miesiące.
bylem w szoku z dwoch powodow: po pierwsze to był bardzo slaby tekst, moim zdaniem najgorszy z tych, które przyniosłem; po drugie pierwszy raz spotkałem się z taka praktyka dopisywania nazwiska. nigdy nie opublikowałem tekstu na spółkę.
tekst ukradłem ze sterty papierków należących do kierownika i zniszczyłem. on prosił mnie jeszcze później kilka razy, mówił ze zapodział gdzieś ten mój doskonały artykul i żebym go przyniósł jak najszybciej, bo już zaklepał jego publikację. oczywiście nie doczekal się artykulu ani ja publikacji.
wracajac do tekstu wawrzyńczyka – czy też zauważyłaś pewne zjawisko? przewiń ekran na wpis z godziny 10:07:55 zmruż lekko oczy, by obraz stracił na kontraście. później popatrz normalnie. czy widzisz (za drugim razem) że teraz w tekście jest więcej cudzysłowów?
cudzysłowy, cudzysłowy jak się czujesz w tych obcych słowach?
wiesz co jest najgorsze? to, ze ja nie będę mogl wiecej napisac o twoich tekstach. będę skażony, obciążony emocjami. poznalem cie mniej lub bardziej – obdarzyłem ciebie nie tyle uczuciem ale pewnym rodzajem emocji. a ja nie mogę pisac w ten sposob.
dziwne doświadczenie, zaczynam rozumieć Winiarskiego, który pewnie każdego autora, o którym napisał poznał osobiście. bo przecież robi to zawodowo od lat – już wiem dlaczego negatywne recenzje w ogóle nie istnieją. gdybym twoje „Dwa fiaty” przeczytal wówczas, kiedy przeczytałem „China Shipping” a „China Shipping” teraz, kiedy czytałem „Dwa fiaty” – to pewnie skończyłoby się to lingwistyczną jatką. z drugiej strony to byłoby ciekawe jak przeczytałbym teraz „China”? nie wiem. ale podejrzewam, że na takie nowe odczytanie nie mam szans – chyba, żeby to było jakieś takie dziwne czytanie, takie, w którym siedzisz i mówisz do mnie, czytasz mi każdy wiersz. spotkanie w trakcie którego uczysz mnie swoich wierszy.
takie intymne oswajanie nie jest możliwe. nie mam na to czasu a i obawiam się, że jeżeli nic nadzwyczajnego się nie wydarzy, to pewnie nigdy w życiu się nie spotkamy. chociaż, gdybym miał bliżej zapisałbym się do ciebie na kurs pisania – oczywiście tak dla jaj i całkowicie incognito – i już na pierwszym spotkaniu bym zażądał od ciebie-jako nauczycielki byś wymyśliła na poczekaniu wiersz. byś podeszła do tablicy (o ile tam macie tablice, a jak nie to na kartce) i żebyś pokazał mi i wszystkim innym jak się pisze wiersz. jeden dobry wiersz. żartuje oczywiście, ale takie podpatrywanie może być bardzo interesujące.
kiedyś zapytam cię o to, jak ty wiersze piszesz.
czy twoje dzieci też nie lubią rysować? mój synek nienawidzi. wczoraj dałem mu kredki i powiedziałem narysuj dom i wszystkich ludzi, których kochasz. zapytał:
– zwierzęta też?
– tak, zwierzęta też – odpowiedziałem.
synek wziął kartkę i kredki. wrócił po godzinie i oddaje mi rysunek. na rysunku był koślawy, pomalowany na pomarańczowo dom. niebieskie niebo, z którego padał deszcz i brązowa buda. pytam:
– a gdzie osoby i zwierzęta, które kochasz? miałeś narysować?
– przecież deszcz pada, wy jesteście w domu a Łajka w budzie –odpowiedział. (łajka tak się nazywa pies)
pozdr
mt
2 marca, 2010 o 8:16
Cześć, Marek.
Podoba mi się pomysł na tomik z kablem USB, podobałby mi się, gdybym się mogła sama do tego kabla z drugiej strony podłączyć. Technika zresztą jest już na to gotowa, ale czytelnik za chuja. Więc wobec tego jednak pomysł na tomik z kablem USB uważam za chybiony. Ale podoba mi się. Ma rozmach w chybianiu. (Prosiłabym, żebyś wycinając mi tego chuja, co zrobić musisz, bo jesteś postacią tragiczną, wstawił w zamian cokolwiek znaczącego, nie te głupie kropki).
Moja pierwsza książka ma w księgarni lideria.pl status bestsellera w dziale poezja. Weszłam zrobić zakupy i aż mnie odrzuciło: kolumienkę po lewo otwiera Bargielska, a tuż za nią, szósty czy ósmy wśród najlepiej sprzedających się poetów, jest Seamus Heaney. Na przykład. Odrzuciło mnie, tak, ale postanowiłam wejść w ten mrok umysłu i rozgarnąć go, i w trakcie tych ruchów rozgarniających uświadomiłam sobie, że to ja sama sobie ten status sprawiłam. Z rok temu kupiłam 10 sztuk „Dating sessions”, bo były po złoty osiemdziesiąt i postanowiłam sukcesywnie wykupić cały nakład, ale nie, żeby był wykupiony, tylko żeby go przekazać nieodpłatnie do szkolnych bibliotek. Poprzestałam na jednym razie, ale to był widać ten krytyczny, jednorazowy moment, który przesądził o pierwszej pozycji na liście sprzedaży. W dziale poezja.
Nie mogę się nadziwić, że taka forma jak okrągły lizak z kwiatkiem przetrwała, a taka forma jak dinozaur nie przetrwała. O co to chodzi, bo przecież nie o emocje? Strasznie mi smutno, że dinozaur nie budził wystarczająco dużo emocji i w związku z tym wyginął. Trudno, najwyraźniej nie wiedział, gdzie i z kim się pokazać.
No, heja, kluski mam na gazie.
Justyna