1 kwietnia, 2011 by

Kategoria: Bez kategorii | 8 komentarzy »

historia moich niedoli – (przypisy)

29 marca, 2011 by

.

.

Teraz mogę się wygodnie rozłożyć na gorącej plaży. Na mojej wyspie nie ma nikogo. Jest morze. Jest przestrzeń i unoszące się w niej ptaki. Jestem ja. Jest miliard ziarenek piasku pod moimi plecami.

Kategoria: Bez kategorii | 23 komentarze »

Zabezpieczone: dziennik (XXVIII)

24 marca, 2011 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wprowadź swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

a kiedy się zgubisz

24 marca, 2011 by

.

Pierwsza klasa, druga i komunia święta. Trzecia , czwarta, piąta, szósta. Trzy klasy gimnazjum. Pogubić się można. A to dopiero początek. Kilka lat w szkole średniej. Studia. Licencjat, inżynierka, magisterka, doktorat, do pracy. A tu praktyka, i staż, i tam i siam i plecy. Zaczynasz. Parter i wyżej. I drugie, i trzecie i czwarte. I w górę, i dalej i piętro po piętrze. Jak w labiryncie, jak po nitce. Bywa bez nitki, skrótem przez ścianę. Po głowach, po głowie. Office numer trzy i trzysta trzydzieści trzy. Jedna sekretarka, dwie sekretarki, czwarty kierowca i cztery trupy. Dyspozycyjny całą dobę. 24 czy 48 – ile godzin ma doba? I ciągle powtarzasz: dostałeś moje memo? (nie synku, to nie jest rybka Nemo). I siedemnaście masz kart kredytowych. Cztery w portfelu, dwie w kopertach z banku. Jest pięć dla żony, reszta nigdy nie była aktywowana. Męczysz się, szarpiesz, cierpisz na brak czasu. Ale jest za to siedemset koni pod maską. Rwiesz się. I gnasz, i gonisz, i gaz, i do dechy. I bieg pierwszy, i drugi, i szósty. Redukcja. Znów trzeci. Makijaż. Długie nogi, i o sześć centymetrów dłuższe każdego wieczoru i sto czerwonych sukienek falujących na wietrze.

I uważaj synku, żebyś się nie rozbił. A jeżeli kiedyś zabłądzisz, jak zgubisz się w drodze to pamiętaj, że jest taka wyspa, otoczona morzem, którego żaden statek nie zdoła przepłynąć. Na tej wyspie jesteś królem.

– Teraz jestem starszakiem?
– Jesteś starszakiem.
– A wiesz, że dzisiaj zbudowałem prawdziwy zamek z piasku?

.

Kategoria: Bez kategorii | 80 komentarzy »

Cześć Edek,

17 marca, 2011 by

.
nad czym teraz pracujesz? Miałem napisać o tomiku niejakiego Wrożyńskiego ale czytając dzieło poety utknąłem gdzieś w połowie. I pomyślałem sobie (a myśl to zuchwała – przyznaję), że porozmawiam z tobą o twoich najnowszych tekstach. Tych, których jeszcze nie opublikowałeś, które właśnie dopracowujesz przed wysłaniem do wydawnictwa.

Recz jasna nie pozostawiłem tobie dużego wyboru – porozmawiać musisz.

Kategoria: Bez kategorii | 43 komentarze »

jeżeli chcesz przeczytać tekst, to sam go sobie napisz

10 marca, 2011 by

.
W związku z tym, że w znanych mi księgarniach (Matras, Empik itp.) w promieniu 20 km., nie znalazłem żadnego nowego tomiku (o tych, które są na półkach już pisałem) w tym tygodniu nie będzie nowego tekstu na temat polskich produkcji lirycznych.

Mała uwaga: określenie „nie znalazłem żadnego nowego tomiku” jest nieprecyzyjne. Na półce w dziale z poezją jest jeden tomik, którego nie przeczytałem. Leży tam od dawna, a jednak boję się go wziąć do ręki nie mówiąc już o czytaniu. To „Bruce Lee. Walcząc z myślami. Aforyzmy „. Jestem głęboko przekonany, że publikacja ta ciężarem gatunkowym dorównuje dziełom Andrzeja Sosnowskiego i że należałoby zgłębić istotę ciosów karate podanych w atrakcyjnej formie aforyzmu. Jednak jakoś nigdy nie miałem odwagi, a myśl o tym, że mógłbym dotknąć okładkę tej książki przyprawia mnie o gęsią skórkę.

Ktoś mógłby powiedzieć: „Trojanowski, kupuj przez internet. Będzie taniej”. Owszem, mógłbym gdyby nie małe „ale”. Oto ja, Marek Trojanowski, z własnej woli przyłączyłem się do tej nielicznej, kilkuosobowej grupy ludzi, którzy wydają pieniądze na tomiki poetyckie w sposób tradycyjny. Kupuję z 20 % marżą księgarń, po to by księgarnie – sklepy, do których się wchodzi, wita z zaprzyjaźnionym księgarzem-okularnikiem – nie podzieliły losów dinozaurów. Kupuję bez marż, bez rabatów oferowanych w internetowych witrynach wydawnictw, bo chcę dać zarobić księgarzom, którzy wypatrując godzinami klientów zazdroszczą pracownikom McDonalda. Tam nikt się nudzi, nikt nie stoi w witrynie wgapiony z nadzieją w przechodniów, którzy nawet nie spoglądają w jego kierunku.

Ktoś inny mógłby powiedzieć tak: „Trojanowski, nie świruj. Na pewno masz skrzynkę zapchaną różnymi próbkami literackimi. Napisz o tym”. Odpowiadam: mam ze czterdzieści a może pięćdziesiąt majli z załącznikami. Jeden z załączników ma jakieś dwieście stron (po czwartej stronie przestałem czytać). Teksty, które otrzymałem nie odbiegają od przeciętnej portalowej, przeciętnego portalu literackiego. Oto przykład:

zbudzony ze snu znowu widzę ciebie
wyciągam ręce śmiejesz się tak słodko
już trzymam rękę twoją w swojej dłoni
a drugą głaszczę twarz nad życie droższą
lecz się rozpływasz a ja wnet po tobie
łzy wściekle płyną po miłości grobie

Kiedy Paweł Artomiuk – autor tej próbki – pisał pierwszą setkę swoich wierszy na pewno miał na względzie dobro ludzkości a kto wie? – może nawet całego świata. Nie od dziś wiadomo, że dobro ludzkości zwykle niewiele ma wspólnego z dobrem jednostki. A o takich jednostkach jak ja żaden poeta nigdy nie pomyślał. Nie winię zatem Pawła Artomiuka za to, że bezwzględnie zdeptał resztki uczuć wyższych, które w sobie starannie pielęgnowałem powtarzając sobie w myślach: „Dzisiaj będziesz dobrym człowiekiem, dzisiaj będziesz dobry i miły dla innych, dzisiaj będziesz dobry, miły dla innych i będziesz dobrym człowiekiem”.

Cóż mogę odpisać tym wszystkim śmiałkom, naiwnym poetom, którzy przysyłają mi próby lub skończone dzieła? Co może odpisać człowiek, którego wnętrze składa się tylko z czarnych, żelbetowych ścian, które jako jedyne oparły się działaniu współczesnej poezji polskiej? Wydawałoby się, że nic. Że najlepiej byłoby pozostawić listy bez odpowiedzi. I już mam skasować, niemal klikam „usuń” gdy budzi się w me mnie jakaś iskierka; przez ułamek sekundy zaczynam odczuwać ciepło, o którym dawno zapomniałem. Jakiś głos każe zmusza mnie do człowieczeństwa, do wyjścia z żelbetowego labiryntu. Odpisuję:

„Bardzo dobre!! Moje gratulacje! Oby tak dalej!!”

Odpisuję tak każdemu.

Historia na temat pisania, jak pisanie samo, ma swój początek, rozwinięcie oraz zakończenie. W tym przypadku trudno mówić o początku, rozwinięcia także nie było – z przyczyn ode mnie niezależnych. Wszak nie moja to wina, że dystrybucja wydawnictw literackich kuleje. A zakończenie? Może być takie:

CZYTELNIKU, CHCESZ PRZECZYTAĆ TEKST, TO SAMO GO SOBIE NAPISZ

Kategoria: Bez kategorii | 63 komentarze »

Sprawa rodzinna. I inne historie (Eisner) vs. Sandman. Zabawa w ciebie (Gaiman)

3 marca, 2011 by

.

Poniższy tekst został napisany przez człowieka, który do 12. roku życia wiedzę o świecie zewnętrznym czerpał z komiksów. Zazdrościł Funky’emu w świątyni Temporystów. Chciał mieć taki sam jak on zegarek z piłą, który jeżeli wymaga tego sytuacja służy jako komunikator i działko laserowe. Piersiom surfującej Lilly nie poświęcał wówczas tyle uwagi co zegarkowi. Do tego rodzaju piękna musiał dojrzeć. Nie czekał długo. W 1988 r. dostał od ojca prezent (ojciec wiedział o jego komiksowej pasji). Na początku był odrobinę zawiedziony. Czarnobiałe rysunki nie zapowiadały dobrej zabawy ale już po pierwszej scenie bitwy na Daarze między armiami trójki nieśmiertelnych wiedział, że nie będzie źle. Postanowił przeczytać opasłe w porównaniu z innymi komiksami tomisko. W świetle nocnej lampki długo i wiernie towarzyszył Jonowi i Gwel w podróży do Mag Melu. Nic nie zapowiadało, że opuści ich w drodze. Jednak kiedy dotarli razem do dziupli ukrytej miedzy gałęziami Sultama – Pamięci Świata – nastoletni miłośnik komiksów zatrzymał się, by przeżyć swoją pierwszą, życiową przygodę. Na długie lata ugrzązł w sypialni czarodziejki by oddać się pogłębionym studiom proroctwa Volgi Jasnowidzącej o tym, że „Pokój zapanuje, kiedy trójka się zjednoczy” gwałcąc się przy tym nieskończoną ilość razy. W jego umyśle granica miedzy tym, co fikcyjne a tym, co prawdziwe jeszcze wtedy nie istniała.

Bywa, że i dzisiaj, po latach – będąc już dorosłym – nie potrafi oprzeć się urokowi tej zjawiskowej kobiety a i z ostrością postrzegania granicy między fikcją i rzeczywistością ma problemy. Ale czy to jego wina, że przyszło mu żyć w świecie, w którym fakty są zdarzeniami, w porównaniu z którymi najdzikszy wyczyn Marduk Kuriosa jest zwykłą igraszką? Przecież to się nie może dziać naprawdę!

Autor tekstu, który za chwilę przeczytasz zawsze zazdrościł i zazdrości autorom komiksów unikalnej w skali kosmicznej umiejętności stwarzania kompletnych światów, unieruchomionych w klatkach, które ożywały w umysłach rozszerzając granice wyobraźni do nieskończoności. Jeżeli i ty raz w życiu byłeś w tym świecie, do którego dotarł Rork na grzbiecie Przewoźnika w towarzystwie Kapitana, to na pewno wiesz o jaką zazdrość, wyobraźnię i nieskończoność tu chodzi.

O tym jak niebezpieczne bywają wizyty w miejscach publicznych mogliby opowiedzieć nie tylko ci, którzy nie zdążyli na czas opuścić walących się wieżowców World Trade Center ale także żywi, którzy ocaleli z podróży do Empiku. Czy piętnastominutowy pobyt w sieciowej księgarni, w trakcie którego wydaje się 179,98 zł na dwa komiksy można nazwać ocaleniem? Czy może jest to już głupota, którą porównać można tylko z próbą rekonstrukcji składu chemicznego magicznej maści latania, wykradzionej nadwornej wiedźmie Mirmiła.
Mniejsza o szczegóły.

Wydawnictwa w trosce o zysk zabezpieczają publikacje przed tzw. podczytywaniem. Foliowane opakowanie na książce działa jak błona dziewicza – dowiesz się jak przerwiesz, przerwiesz jak zapłacisz. W pewnym momencie dopada cię myśl, że nie jesteś już w Empiku, między regałami z zafoliowanymi książkami, ale w tajlandzkim burdelu, w którym pod nos podsuwają ci siedmioletnią, zasmarkaną dziewczynkę z gwarancją dziewictwa za której rozprawiczenie musisz słono zapłacić.

Za dwa komiksy Sprawa Rodzinna. I inne historie (scenariusz i rysunki Will Eisner) oraz Sandman. Zabawa w ciebie (scenariusz Neil Gaiman, rysunki: Shaw McManus, Colleen Doran, Bryan Talbot, George Pratt, Stan Woch, Dick Giordano) trzeba zapłacić prawie 180 zł. – dokładnie po 89,99 zł za sztukę. Rzecz jasna wydawnictwo Egmont Polska zadbało o to, byś kupił tzw. kota w worku.

Obie książki zapakowano hermetycznie jak krojoną wędlinę w markecie, byłeś tylko przed zakupem nie spróbował, bo mógłbyś się rozmyślić. W tym przypadku zainwestować warto, chociaż – jak się okaże za chwilę – z różnych powodów.

Dzieło Willa Eisnera to ponad 300 stron komiksu opartego na bardzo dobrym scenariuszu. Książka składa się z kilku różnych historii. Wartymi polecenia są przede wszystkim Życie na obcej planecie oraz tytułowa Historia rodzinna.

Historia rodzinna, to opowieść, w której każdy czytelnik odnajdzie alter ego przynajmniej jednego z członków swojej rodziny. Rywalizujące ciotki, które na każdej imprezie rodzinnej chwalą się nową zastawą. Jest wujek-wesołek, typ dowcipnisia, który równie intensywnie flirtuje z żoną brata jak z ich nastoletnią córką. Jest ciocia dupodajka, nie zabrakło też kuzyna pojeba oraz mrocznej rodzinnej tajemnicy, o której wszyscy wiedzą ale o której się milczy. Właściwie każdy w tej historii ma swój mroczny sekret. Ty także, bo na końcu, kiedy dostrzegasz absurdalność tej opowieści, i widzisz to jak bardzo przerysowane zostały niektóre postaci, uświadamiasz sobie, że rodzina, której ty, jako czytelnik jesteś częścią, jest gmachem zbudowanym na kłamstewkach, drobnych oszustwach, łzach i skrywanych tajemnicach, przy których scenariusz Eisnera to radosna opowieść.

Życie na obcej planecie jest thrillerem politycznym, w którym elementy science-fiction są bardziej science niż fiction. Opowieść zaczyna się chwili, kiedy to w jednym z amerykańskich obserwatoriów astronomicznych zarejestrowano pochodzący z kosmosu sygnał o strukturze logicznej, świadczący o tym, że wygenerowały go istoty o podobnej nam inteligencji. Informacja ta natychmiast przechwycona zostaje przez sowieckich szpiegów. Od tego czasu rozpoczyna się wyścig o to, kto pierwszy dotrze do małej planety, leżącej na orbicie gwiazdy Barnarda. W intrygę zamieszani są amerykańcy senatorowie, radzieccy agenci ( w tym ponętna agenta Nadia), naukowcy, jest także prywatny detektyw – postać żywcem przeflancowana z amerykańskich kryminałów klasy B – ale pierwsze skrzypce gra organizacja zorientowana tylko na zysk o nazwie Korporacja Multinational i jej prezes zarządu, odgrywający rolę szwarccharaktera. Multinational jest gotowa usunąć każdą przeszkodę, która stanie jej na drodze do celu. Nawet jeżeli będzie to prezydent USA. W opowieści nie mogło zabraknąć sekty szaleńców, którzy marzą o ucieczce na obcą planetę (Pamiętacie wiec z transparentami na dachu wieżowca w Independence Day?) ani dyktatora małego państewka z Ameryki Południowej, który chcąc wymigać się od spłacania międzynarodowych zobowiązań finansowych ogłasza, że od tej chwili przyłącza się do obcej cywilizacji i jest jej reprezentantem na planecie ziemia. Jest też człowiek-kwiat w doniczce, ukrywany przez sadystę pedała i grubą, brzydką nimfomankę, która lubi dostawać po mordzie. Skomplikowane? Nie tak bardzo jak procedura obiegu dokumentów o najwyższym priorytecie w Białym Domu przedstawiona na stronach 252-254 komiksu (scena daje do myślenia).

89,99 zł za zbiór komiksów Willa Eisnera to nie jest dużo. Chociaż przyznać muszę, że jako czytelnik nawykły do formy komiksu kolorowego zanim przystąpiłem do czytania żałowałem wydanych pieniędzy. Dla mnie jako czytelnika komiks – za wyjątkiem Szninkla – MUSI być kolorowy. Kolor jest integralną częścią tej formy. Jednak Eisner dzięki błyskotliwemu scenariuszowi szybko usypia tę część instynktu estetycznego, która każe poszukiwać w komiksie koloru. Podkreślić też należy dobrą kreskę, która gwarantuje realizm postaci i scen.
.
,

Jeżeli jesteśmy przy obrazie, to jest on jednym i zarazem jedynym wartościowym elementem komiksu Sandman. Zabawa w ciebie. Na ostatniej stronie okładki można przeczytać jaka to wyjątkowa i kultowa jest seria stworzona przez Neila Geimana pt. Sandman. Można dowiedzieć się, że każdy z tomów serii można czytać w kolejności powstawania oraz jako samodzielne dzieła. Wydawcy zdążyli przyzwyczaić czytelników, że na okładkach, w blurbach zdarzają się treści wręcz fantastyczne, które z rzeczywistością, nawet najbardziej komiksową mają niewiele wspólnego. Tak jest i w tym przypadku.

Fabułę Zabawy w ciebie streścić można następująco – jest kilka dziewczyn, kilku panów (jeden psychol), jeden transwestyta, jedna babcia. Do tego dochodzą gadające stworzenia jak mysz, papuga, wielki pies. Nie mogło zabraknąć Sandmana – czyli istoty odpowiedzialnej za stwarzanie snów. Akcja wygląda tak:

Jedna laska ma złe sny, inna dupeczka ma ciotę, trzecia lalunia jest w ciąży a panienka w największych okularach (typ okularnicy z powiatowej biblioteki) morduje nożem do tapet psychola, który zjada żywcem ptaki. Oczywiście wszystko to wina kukułki, którą okazuje się być mała dziewczynka bez zęba na przedzie. Ale kiedy się o tym dowiedział Sandman (wyjątkowo dobrze narysowana postać) to zdmuchuje krainę snu jak garstkę piasku z dłoni itd.

W tym komiksie dynamika zdarzeń przypomina wyścig ślimaków winniczków. Np. na stronach od 19. do 25. panienki opowiadają sobie o makijażu oraz kombinują od kogo wziąć mleko do kawy. Czytelnik w trakcie dowiaduje się, że mleko sojowe źle smakuje w kawie i że lepsze jest od krowy. Nawet dialogi z Sandmanem są nudne jak flaki w oleju. Przykład ze strony 26.:

Matthew (ptak):
– na co dokładnie czekamy? Jeśli to nie jest kretyńskie pytanie.

Sandman
– nie, to nie jest kretyńskie pytanie. Nie wiem jednak czy znam na nie odpowiedź.

Ten banalny dialog wraz ze scenką zajmuje 1/3 strony! Byłoby to straszne marnotrawstwo papieru gdyby nie praca rysowników. Rysunki może nie są zaskakujące, ale bardzo poprawnie wykonane. W sam raz dla tych, którzy robiąc sobie sinoniebieskie dziary kolką własnej roboty, czerpali natchnienie z okładek płytowych zespołu Iron Maiden. Ci miłośnicy grafiki na pewno w komiksie o Sandmanie znajdą nowe źródło inspiracji.
.

Kategoria: Bez kategorii | 25 komentarzy »

Karolina Zachemba, W poszukiwaniu Miłości. Wiersze żywe

25 lutego, 2011 by

.
Pan z Radiowejtrójki. (RR)
– Dzień dobry Państwu, dzisiaj moim gościem w studio jest pani Karolina Zachemba.
Karalona Zachemba (KZ)
– Dzień dobry
Państwo (P)
– Dzieeeeń dooooo bryyyy
PR
– Pani Karolino, zaprosiłem panią do naszego trójkowego studio nieprzypadkowo. W zeszłym tygodniu, przygotowując się do audycji szperałem na półce w Empiku w poszukiwaniu nowości wydawniczych z zakresu polskiej poezji nowoczesnej. Pomijam skąpe zaopatrzenie Empiku w tego rodzaju pozycje jakimi są tomiki poetycki – to zresztą temat na inną rozmową – ale wyobraź sobie, że oprócz dwóch książek Miłosza, jednej książki Różewicza, cienkiego tomiku Herberta oraz kilkunastu tomików aforyzmów o miłości, o mądrości życia itp., jedyną nowością był twój zdaje się debiutancki tomik, którego tytułu nawet boje się wymienić tu na antenie z obawy przed procesem jaki mógłby wytoczyć nam twój wydawca.
P
– Niebywałe???!!!!
KZ
– Rzeczywiście, książka która w tej chwili leży przed panem, panie redaktorze, to faktycznie mój debiutancki tomik poetycki pt. W poszukiwaniu Miłości. Nie widzę powodu, by się obawiać wymieniać tytuł tego zbioru, w szczególności że podtytuł brzmi Wiersze żywe.
P
– Łaaaaaaał, żywe?
PR
– Są obawy, i to uzasadnione. Zanim zdecydowaliśmy się panią zaprosić do studio musieliśmy przedyskutować sprawę w naszymi prawnikami. Sprawa z pani książką W poszukiwaniu miłości (…)
KZ (przerywa)
Miłości z dużej litery.
PR
– Przepraszam, oczywiście chodziło o Miłość a nie miłość. W każdym razie przygotowując się do audycji musieliśmy rozwiązać poważny problem natury prawnej.
KZ
– A dlaczego?
PR
– Tomik został wydany w Systemie Wydawniczym Fortunet.
KZ
– Ta, ale co to ma do rzeczy?
PR
– Fortunet bezsprzecznie ma najlepszy kolportarz czyli decyzja by tu publikować swoje książki jest jak najbardziej uzasadniona, ale proszę przeczytać trzecią i czwartą linijkę drugiej strony książki.
KZ
– No dobrze, uwaga, czytam „Wszelkie prawa zastrzelone (…)
PR (przerywa)
zastrzeżone
KZ
– Tak, zastrzeżone, więc „wszelkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment nie może być publikowany ani reprodukowany bez pisemnej zgody wydawcy”. Koniec. Co to za dziwne odgłosy? Ktoś strzela?
PR
– Proszę się tym nie przejmować. Wzmocniliśmy ochronę, ale być może za chwilę będziemy musieli zmienić studio. Póki co, pani Karolino, czy zwróciła pani uwagę na fragmenty: „żaden fragment” „nie może być”, „publikowany ani reprodukowany”, „bez pisemnej zgody wydawcy”? Przyznam, że my tu w radio mieliśmy niełatwy orzech do zgryzienia. Bo wie pani, gdybyśmy chcieli potraktować dosłownie klauzule o zakazie publikacji każdego fragmentu pani debiutanckiego dzieła bez pisemnej zgody wydawnictwa Poligraf, to w zasadzie każda próba rozmowy o pani książce, a w szczególności odwołanie się do pewnych cytatów naraziłoby polskie radio na nieprzyjemności.
KZ
– Nie rozumiem o jakie nieprzyjemności mogłoby tu chodzić? Rozmowa o wierszach, o poezji …ahhh! Mój Boże! Czy można sobie wyobrazić coś bardziej cudownego? Coś piękniejszego?
PR
– Pani Karlino, proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Po rodzinnym spotkaniu – niech to będzie po wieczerzy wigilijnej – któryś z domowników pod choinką, jako prezent znajduje pani tomik poetycki. Rodzina, za wyjątkiem tych najbardziej wtajemniczonych, jest zaskoczona. Dotychczas pisanie a w szczególności wydawanie książek nie było w rodzinie popularnym zajęciem. Stąd zdziwienie. I niech pani wyobrazi sobie, że uniesieni entuzjazmem i dumą domownicy rzucają się na pani tomik. Że dosłownie wyrywają go sobie z ręki. Każdy chciałby zobaczyć tę piękną okładkę z aniołkiem, każdy chciałby przeczytać przynajmniej jeden wiersz a na pewno krótkie „Od autorki” na stronie numer 4. Zamieszaniu nie byłoby końca, gdyby nie głowa rodziny – pani papcio – która wprowadza odrobinę porządku. Papa anektuje książeczkę, otwiera ją na stronie dajmy na to 14., bierze głęboki oddech i zaczyna czytać. Czy potrafi pani sobie wyobrazić to, co by się chwilę później stało?
KZ
– Byłoby cudownie! Wszyscy rozsiedliby się wygodnie. Ktoś poprosiłby cicho o gorącą herbatę parzoną ze świeżego imbiru z odrobiną cynamonu, którą doskonale przyrządza moja babcia. Ciocia na pewno kazałaby sobie dolać wina za co wujek skarciłby ją wzrokiem i zupełnie niedyskretnym kuksańcem. Mamusia umiejętnie wybrnęłaby z niezręcznej sytuacji obracając ją w żart. Wszyscy zaczęli by się śmiać, ale tatko wymownym chrząknięciem uspokoiłby rozgrzane winem, imbirem oraz rodzinnym ciepłem towarzystwo, dając znak że zaczyna recytować. Zapadłaby cisza, a wśród ciszy rozbrzmiałyby dźwięki wiersza pt. Zachód słońca:

Zniża się do ludzi słońce
pośród ciszy
nadchodzącego wieczoru
niebo mieni się dla niego
różnorodnością kolorów
ludzie z aparatami
chcą uwiecznić tę chwilę
kiedy ono potężne
wnijdzie w morza głębinę

PR
– Pani Karolino, przepraszam, że w tym miejscu przerywam, jednak dostałem sygnał od realizatora, że pierwsze piętro naszej siedziby, mimo wzmocnionej ochrony i uzbrojonych barykad zostało wzięte. Przejdźmy może piętro wyżej, do naszego pancernego studio nagrań, którego wzmocnione ściany i drzwi zaprojektowano na początku lat sześćdziesiątych, by wytrzymały atak amerykańskich głowic nuklearnych. Zapraszam, prędko, prędko.
P
– Aaaagrh! Nie, nie, nie! Nie zabijajcie go, agrhhhh! to mój synek! Agrhhhh! Tatatatatat, eeeeeeee, tatatatat, pif paf. Jebud! Co to znaczy „wnijdzie”? Agrhh, nie! Nie chciałem! Bum, bum! Mamusiu, chlip, chlip! Mamusiu gdzie jesteś?! Chlip, chlip. Agrhhhh, tatatattatatata.

(Tymczasem dwa piętra wyżej, w opancerzonym studio przy ul. Myśliwieckiej 3/5)

KZ
– Czy mógłby mi pan wyjaśnić tę całą sytuację? Co tu się dzieje? Kim byli ci zamaskowani ludzie, ubrani na czarno którzy za nami biegli? Ja nie muszę przed nikim uciekać! Nic nie zrobiłam! Nic! Jestem niewinna!
PR
– Proszę się uspokoić. Za chwilę sytuacja zostanie opanowana. Został wezwany pan woźny z urlopu. Zdzichu zna karate i kungfu. Bronił niezawisłości naszej rozgłośni w najtrudniejszych czasach. Także i teraz da sobie radę.
KZ
– Ale przed czym? Przed czym bronić? Z czym ma sobie poradzić!? Ja chcę stąd wyjść!
PR
– Pani Karolino, to co nas tu wszystkich spotkało, to nic innego jak konsekwencje jednego, malutkiego podpisu.
KZ
– Ja nic nie podpisywałam! Proszę mnie wypuścić!
PR
– A kto podpisał umowę z wydawcą, w której stoi jak byk, że bez pisemnej zgody wydawcy – tylko i wyłącznie – nie wolno nikomu publikować ani reprodukować każdego fragmentu książki pt. W poszukiwaniu Miłości?
KZ
– Tu chodziło o to, żeby nikt nie ukradł mojej własności intelektualnej, o prawa autorskie.
PR
– Pani Karolino, umówmy się, o prawa autorskie może się niepokoić Joanne K. Rowling ale nie pani. Uważam, że w pani dobrze pojętym poetyckim interesie jest to, aby z pani debiutanckim tomikiem zapoznała się jak największa liczba osób. Zupełnie bez znaczenia jest to, czy uda się to osiągnąć przy pomocy wydawniczych mechanizmów marketingowych czy kserokopiarki czy skanera. Myślę, że i pani zależy na tym, by ludzie jednak czytali pani wiersze.
KZ
– Chciałabym, bardzo chciałabym żeby ludzie czytali. Moje wiersze są wierszami o bogu, o tym jak na świecie jest pięknie i że można czasami sobie iść gdzieś na spacer. Moje wiersze są wierszami przepełnionymi ciepłem. Bardzo dobrze się czułam je pisząc i chciałabym ten stan ducha przekazać dalej, przekazać go wszystkim ludziom. Wtedy nie byłoby wojen. Wierzę w terapeutyczną funkcję poezji i w to, że człowieka można zmienić. Chciałabym w tym miejscu przywołać fragment jednego z moich wierszy, który idealnie oddaje charakter mojej poezji.
PR
– Proszę bardzo, tylko mam prośbę, żeby nie naruszyła pani zbytnio praw wydawcy do powielania każdego fragmentu pani tomiku.
KZ
– Będę recytowała z pamięci, nie będę czytała. Tak można?
PR
– Dostałem sygnał od prawnika, że taka forma cytowania jest dozwolona. Proszę.
KZ
– Ekhm, ekhm. Wiersz nosi tytuł Wiosna przebudzenia.

Wreszcie wzejdzie Słońce
i wystąpi z zastępami swych promieni
podźwignie nas swym ciepłem
łamiąc zlodowaciałe skorupy naszych serc
i odkrywając przed nami nowe życie

I jak? Ładny? Wzruszający? Mogę wyrecytować jeszcze jakiś wiersz, jeżeli pan redaktor pozwoli. Wszystkie znam na pamięć, bo one urodziły się w moim wnętrzu. Darzę je dziwną formą uczucia macierzyńskiego.
P
Jeeee szczee! Jeeee szczeeeee! Jeeeee szczeeeee!
PR
– Pani Karolino, antena należy do pani.
KZ
– Następny mój wiersz ma tytuł „Tajemnica”.

Można by napisać milion wierszy o Miłości
Ale jej wielkiej tajemnicy
nie pomieści się w ograniczeniach książki
nie pomieści się jej też w umyśle
ani nie wypowie jej piękna słowami
Miłość trzeba przyjąć sercem
choć i serce jej pojąć nie zdoła!
A najdziwniejsze jest to
Że Miłość od nas pragnie miłości!
Źródło potrzebuje małych strumieni, dopływów
niepozornych kropli deszczu
do nawodnienia wyschłej
pozbawionej życia ziemi.

Kolejny wiersz będzie także o miłości (…)
PR
– Pani Karolina, przepraszam, że pani przerywam. Proszę uwierzyć, że gdyby to ode mnie zależało zostawiłbym panią i pani wiersze sam na sam ze słuchaczami. Jednak ograniczają nas ramy czasowe audycji oraz inne tematy, które chciałbym poruszyć.
P
– Szkooooooda! Uuuuuuuuuu! Szkoooooooda! Uuuuuuuuuuu!
PR
– Mam pytanie. Pani Karolino, dlaczego jako autorka wybrała pani System Wydawniczy Fortunet. W kraju istnieje dużo innych wydawnictw. Czytelnik, Znak, Nowy Świat itp. Z tego co mi wiadomo tylko w Fortunacie istnieje klauzula „Żaden fragment nie może być publikowany ani reprodukowany bez pisemnej zgody wydawcy”.
KZ
– Napisałam do wydawnictwa ZNAK bardzo długi list, do którego dołączyłam kilkanaście swoich wierszy. Inny list, porównywalnej długości wysłałam do redaktorów z wydawnictwa Nowy Świat oraz Wydawnictwa Literackiego. Bardzo długo czekałam na odpowiedź. Codziennie zaglądałam kilka razy do skrzynki na listy. Oprócz rachunków za zużycie energii, za gaz nie było w niej tej koperty, na którą tak długo czekałam. Próbuję sobie to tłumaczyć w ten sposób, że może poczta zawiodła. Mało to przesyłek ginie gdzieś po drodze? Mało to listów nie dochodzi do adresata. Dlatego po półrocznym bezskutecznym oczekiwaniu wysłałam nowe listy do tych samych adresatów. Tym razem wysłałam priorytetem poleconym.
PR
– I co?
KZ
– Nie doczekałam się odpowiedzi. Zrobiło mi się przykro. Było mi bardzo przykro, bo ja nie chciałam tych wierszy wydać dla siebie, ale dla moich wspaniałych rodziców. Chciałam im zrobić prezent, ofiarować im książkę z moimi wierszami.
PR
– Czy nie prościej byłoby wydrukować pięć egzemplarzy na drukarce komputerowej i bindować?
KZ
– To nie to samo co książka. Każdy może coś sobie wydrukować, skserować i skleić w zeszyt. Mi chodziło o coś unikalnego, o wyjątkowy prezent dla wyjątkowych ludzi.
PR
– I tak pani trafiła do Fortunetu?
KZ
– Nie, nie sama. Moja mama widziała, że bardzo się smucę, że coś mnie gryzie. Przy śniadaniu nie byłam już tak rozmowna jak kiedyś. Pan rozumie, panie redaktorze, potrzeba wydania wierszy drukiem stała się moją największą skrywaną obsesją. Wkrótce przestałam jeść i rodzice zrozumieli, że to coś poważnego. I pamiętam, że to było w niedzielę. Było słoneczne popołudnie a ja zamiast wyjść na dwór, siedziałam zamknięta w swoim pokoju i biłam się z myślami. Nagle do drzwi zapukała mama. Usiadała obok mnie i spojrzała mi w oczy. Zawsze bardzo dobrze się rozumiałyśmy, ale tego niedzielnego popołudnia porozumiałyśmy się bez słów. Mamusia wyjęła kopertę, w której był spory plik pieniędzy i wręczyła wydruk reklamy z Internetu na temat wydawnictwa Poligraf i systemu Fortunet.
Odżyła we mnie nadzieja.
PR
– Teraz rozumiem sens słów w wstępie „Od Autorki”

Książkę pragnę dedykować mojej Mamie,
bez której wiersze z pewnością nie
wyszłyby na światło dzienne…, a jedynie
pokryte kurzem zapełniłyby szufladę…

Ale czy mogłaby pani wyjaśnić sens dalszej części odautorskiego wstępu? Pisze pani tak:

Po cichu mam nadzieję, że chociaż
jedna osoba zaglądnie do tego tomiki
przeczyta i zrozumie :-]

Pani Karolino, jak chęć i potrzeba recepcji wierszy, którą pani wyraża wprost i która jest zrozumiała, bo każdy poeta chce by go czytano i żeby dyskutowano o jego wierszach, ma się do klauzuli wydawniczej bezwzględnego zakazu publikacji nawet fragmentów pani wierszy bez pisemnej zgody nie tyle pani jako autorki ale wydawcy?
KZ
– Nie zastanawiałam się nad tym.
PR
Dobrze. Przejdźmy dalej. Interesuje mnie kontekst powstania. Proszę zdradzić nam kulisy pani poetyckiego warsztatu. W jaki sposób pisze pani swoje wiersze?
KZ
– Ja ich nie piszę, ja je tylko przekazuję na zewnątrz. Działam jak przewodnik energii poetyckiej. Moje wiersze powstają w moim sercu, w mojej duszy i czuję jak chcą się przedostać do świata zewnętrznego. Czuję się wówczas bezsilna i jednocześnie bezbronna wobec tych sił, które przeze mnie przenikają. Moja ręka jest tylko przewodnikiem, kanałem przez który uchodzą słowa zapisane na kartkach.
PR
– Rozumiem, ale czy kiedyś próbowała sobie pani odpowiedzieć na pytanie: „dlaczego ja? Dlaczego właśnie mnie to spotkało? Dlaczego ja mam ten dar?”. Na pewno nie raz czuła pani na sobie brzemię, ciężar odpowiedzialności zarówno za jakość przesłanych treści oraz za ich upowszechnienie i zrozumienie wśród jak najszerszych mas społecznych.
KZ
– Odpowiem na to wierszem, jeżeli pan redaktor pozwoli.

Trudno jest pojąć tajemnice nieba
zapomnieć o tym, co rani boleśnie
zapomnieć o tym, o czym pamiętać trzeba
źle jest posmutnieć za wcześnie

I dalej w tym wierszy jest mowa o niebie oraz o ziemi, o tym jakie tajemnice gdzie się kryją
PR
– No to proszę, proszę dokończyć
KZ
– a więc:

ziemia nie niebo – rzecz to prawdziwa
niejedno kształtuje istnienie
rozmaite problemy w sobie ukrywa
ogniem szlifuje każde pokolenie.

Ten wiersz nosi tytuł „Życie
PR
– Tak, bardzo wymowny to tytuł. Ale wracając do pytania, mam rozumieć, że przyjęła pani swój dar bez zastanowienia.
KZ
– Treści, które przekazuję w wierszach nie można pojąć rozumem. Wiara jest potrzebna. Bez niej się nie obejdzie.
PR
– Pani Karolino, w jednym z wierszy pt. Prowadź pisze pani (…)
KZ
– Proszę nie czytać. Chciałabym wyrecytować.

Otworzyłeś moje wnętrzności
przebiłeś serce gromem prawdy bolesnej
rozerwałeś chusty zakrywające rany głębokie
by je w ogniu oczyścić i wyleczyć
w ogniu szlifujesz mnie
wykorzeniasz chwasty
do których zdążyłam się już przyzwyczaić.
Nie mam już siły krzyczeć
przeciw gromowi potęgi Twojej
walczyć po ludzku
moim ograniczonym rozumem
z wszechmocą i mądrością Twoją
poddaję się woli Twojej, bo cóż mi zostaje …
Ty widzisz w świetle, ja nie widzę wcale.
Prowadź więc Panie!

PR
– Po lekturze tego tekstu nasunęło mi się kilka pytań, z którymi nie mogę sobie jako czytelnik poradzić. Pierwsze pytanie – jak zareagowali rodzice na te naturalistyczne obrazy „otwierania wnętrzności” itp. Cały tomik utrzymany jest w nastroju oazowym, który znany jest dobrze miłośnikom poezji z twórczości Violetty Grzegorzewskiej czy mistrzyni kazań i litanii – Agnieszki Kuciak. Jednak w tym wierszu, który odważyłem się przytoczyć, narażając się na sankcje prawne, nie ma śladu po spolegliwej oazowiczce. Co się takiego wydarzyło?
I drugie pytanie. Dwie strony dalej widzimy mimetyczną reprodukcję najsławniejszej rekonstrukcji wizerunku postaci z całunu turyńskiego. Kategorii mimesis użyłem tu w jej pierwotnym znaczeniu, gdyż na stronie 59. tomiku mamy do czynienia nie z przedrukiem, ale z drukiem zdjęcia reprodukcji. Zakładam, że pani jest autorką tego zdjęcia.
KZ
– Nie bardzo rozumiem.
PR
– Zrobiła pani zdjęcie zdjęcia i dołączyła je do swoich wierszy. Dlaczego nie dała pani oryginału, który pani fotografowała. Czy tak nie byłoby prościej? Czy wydruk nie byłby lepszej jakości? A może sprawa jest zupełnie banalna i wszystko pozbawione jest mistycznej otoczki, filozoficznej nadbudowy i w rzeczywistości chodzi tu o prawa autorskie? Pani Wydawca chciał mieć pewność, że wszystkie materiały, które pani przekazała muszą być pani intelektualną własnością. Jednak czy na powielenie – czyli zdjęcie – reprodukcji rekonstrukcji wizerunku postaci z Całunu Turyńskiego – pani lub pani wydawca uzyskaliście zgodę autorów tejże reprodukcji?
KZ
– Yyyyyyyyyy, ale o co chodzi?

Nie warto brać sobie tej rozmowy do serca. Wszelkie podobieństwo do osób, nazw, treści i zdarzeń jest tylko przypadkowe.

Kategoria: Bez kategorii | 61 komentarzy »

Zabezpieczone: dziennik (XXVII)

23 lutego, 2011 by

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Kategoria: Bez kategorii | Wprowadź swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

Otwarty list do Prezesa Rady Ministrów RP, Donalda Tuska w sprawie Piotra Balkusa

17 lutego, 2011 by

.
Panie Premierze,

piszę do Pana w sprawie nieudacznika, fajtłapy oraz niedouczonego chłopiny, którego największym życiowym osiągnięciem było poznanie tajników trudnej sztuki pisania na klawiaturze. Piotr Balkus – bo o nim mowa – postanowił ubarwić swoje szarej i smutne życie. Człek ów jest tak bardzo skrzywdzony przez los, że nawet program WORD automatycznie zmienia jego nazwisko „Balkus” na „Falkus” a to trąci explicite motywem fallicznym. Ale do rzeczy. On to, Piotr Balkus, na jednym z internetowych portali wyraził pragnienie ujrzenia Pana, drogi Premierze, w dość niekomfortowej jak dla śmiertelnika sytuacji – na stryczku.
W Polce jak i w wielu innych krajach wieszanie ludzi bardzo źle się kojarzy, w szczególności gdy mowa o powieszeniu kogoś za jaja i w dodatku na słupie. Pragnę zauważyć, że Piotr Balkus, chłopina o umyśle od urodzenia nielotnym, nie posunął się w swojej odezwie do skrajnej niegodziwości i nie nawoływał do ataków na Pańskie przyrodzenie. A mógłby, proszę mi uwierzyć na słowo, że mógłby. Skąd to wiem? Wiem, bo Piotr Balkus należy do bardzo niebezpiecznego typu ludzi, którym niestraszne naturalne ograniczenia mentalne, którzy w pogardzie mają prawo grawitacji i zasady zdrowego rozsądku – Piotr Balkus jest nowoczesnym poetą polskim.

Tak, tak! Nie przewidział się Pan a i ja się nie pomyliłem – fragment „Piotr Balkus jest nowoczesnym poetą polskim” napisałem bezbłędnie i co najważniejsze koresponduje on na zasadzie aedequatio z faktami. Żeby jednak rozwiać wszelkie wątpliwości pozwolę sobie zacytować jeden z wierszy Falkusa … – tfu! Znowu ten bezmyślny edytor tekstów! – chodzi o Balkusa, o Piotra Balkusa, po to by na tej podstawie mógł Pan, Drogi Premierze, przekonać się o ewentualnych uzdolnieniach niegodziwca, który jeszcze nie tak dawno nawoływał do powieszenia Pana.

Piotr Balkus,

Franciszek

Pastę do zębów
nakładam na grzebień.
Nie mogę spać,
mylę drzwi.

Zakochałem się,
ale nie wiem
w Kim.

Panie Premierze, jeżeli po przeczytaniu tego tekstu odczuwa Pan pewien dyskomfort poznawczy, jeżeli nie widzi Pan sensu w paście nakładanej na grzebień, w myleniu drzwi oraz w urojonej miłości, to proszę nie czuć się odosobnionym. Jedynie umysł Piotra Balkusa jest w zdolny przebrnąć w stanie nieuszkodzonym przez niuanse znaczeniowe poszczególnych fragmentów w tym tekście. Lecz mimo niezrozumienia tego jakże pospolitego wśród nowoczesnych poetów bełkotu, lektura wierszy Piotra Balkusa pomoże zrozumieć Panu, prokuratorom oraz łasym na Pańskie pochlebstwa donosicielom, którzy całymi dniami przeszukują Internet po to, by wyłowić takie perły absurdu, które m.in. płodzi Balkus by zgłaszając sprawy do odpowiednich organów wkraść się w Pańskie łaski – intencję owego nieszczęśnika. Konfrontując petycję, w której Piotrek nawoływał naród do powieszenia Pana z innymi jego tekstami sprawa domniemanego linczu, puczu, przewrotu – jak zwał, tak zwał – przedstawia się w zupełnie innym świetle. Okazuje się, że odezwa Balkusa opublikowana na salon24.pl, to kolejna głupotka, groteska, tekst paranormalny jak człowiek po paraliżu mózgowym i tak należy ją potraktować. Każde studiowanie, analizy semantyczne, uczone interpretacje, ekspertyzy czy opinie rzeczoznawców w tym przypadku będą stratą czasu – roztrząsaniem nawozu przez złote sita o różnych oczkach w celu ustalenia uziarnienia poszczególnych frakcji gówna.

Panie Premierze, mimo oczywistych ułomności Piotr Balkus jest jednak poetą, a poetów władza albo knebluje albo pozwala im na wszystko. Nie ma innej drogi. Ale wiedzieć trzeba, że wybór między kneblem a dowolnością zagwarantowaną prze licentia poetica – to wybór między władzą despotyczną a demokracją. Pan Panie Premierze – w co wierzę – przewodzi krajowi wolnemu, w którym jest miejsce dla poetów, nie tylko tych dobrych, poprawnych politycznie czy spolegliwych artystów ale także dla tych kalekich, nieustannie szukających swoich życiowych dróg, których sztandarowym przedstawicielem jest Piotrek Balkus.

Panie Premierze, Donaldzie Tusku – proszę mi nie odpisywać, że Pan owszem wolność kocha i szanuje, oraz że nie ma Pan nic przeciwko nieudacznikowi Piotrkowi, któremu jedno co się w życiu udało, to ten nieszczęsny tekst o wieszaniu. Proszę mi nie odpisywać, że Pan wybacza ale, że w związku z tym, że żyjemy w państwie prawa to nie Pan wpływu na postępowanie i decyzje Prokuratora. Proszę nie pisać mi o klasycznym podziale władzy, o niezależności instytucji demokratycznych i o tym, że nic Pan w tej sprawie nie może zrobić.
Proszę tak nie odpisywać, bo Piotrek Balkus popełnił głupi tekst, który równie głupio opublikował na popularnej witrynie internetowej. Nie był on uczestnikiem tajnego spotkania nocą na cmentarzu, nie rozmawiał o przepychaniu ustawy hazardowej, nawet nie dał się uwieść i namówić uroczej agentce CBA o imieniu Ania, do wzięcia reklamówki z forsą. Nic z tych rzeczy. Piotrek Balkus, to nie jest zły człowiek.
.

.

Kategoria: Bez kategorii | 174 komentarze »

« Wstecz